wywiad z Maciejem Ożogiem/Interview with Maciej Ożóg
Od początku lat dziewięćdziesiątych zaangażowany w rozwój muzyki eksperymentalnej w Polsce. Założyciel i współtwórca wielu zespołów i projektów (Spear, Ben Zen, Nonstate, Aural Treat, Sub Spa, Quantum Vacuum Oscillator, Ozog / Knysak, moist hardware i.a.). Tworzy multimedialne performensy, instalacje interaktywne oraz filmy wideo. W swoich solowych działaniach skupia się na krytycznej eksploracji przestrzeni liminalnej pomiędzy fizjologiczną aktywnością ciała a niewidzialną elektromagnetyczną infrastrukturą przestrzeni hybrydycznej. Wykorzystuję unikatowe, prototypowe urządzenia elektroniczne, instrumenty analogowe oraz cyfrowe.
Jako kurator organizował i współorganizował liczne koncerty i wystawy m.in.: program Perform_Tech 2017 w Fabryce Sztuki w Łodzi, Festiwal Muzyki Elektronicznej i Szuki Nowych Mediów L’tronica 2017 w Łodzi, program Art._Search 2017 w Gliwicach, program “Poza Horyzont” [około 40 wydarzeń w latach 2004-2009] poświęcony muzyce eksperymentalnej i sztukom audio-wizualnym, 4 edycje wystawy sztuki multimedialnej „Die Kunst Ist Toth”, koncerty Coil, Noise Makers Fifes, Column One, Troum, Xaviere Charles, Z’ev, Zbigniew Karkowski, Aube, Tetsuo Furudate, Asmus Tietchens, Kasper T. Toeplitz, Marco Donnarumma, Thomas Ankersmit, Julien Ottavi, Ryan Jordan, Gil Kuno i wielu innych.
W latach 1998 – 2002 prowadził wytwórnię płytową Ignis Projekt poświęconą różnym odmianom elektronicznego eksperymentu. Ignis opublikowała płyty takich wykonawców jak: Francisco Lopez, Ultra Milkmaids, Vance Orchestra, Indra Karmuka, Crawl Unit, Origami Arktika, Chaos As Shelter, EA i Spear.
Jego zainteresowania naukowe obejmują sztukę interaktywną, media taktyczne, bio art, społeczeństwo sieci, oraz posthumanizm. Opublikował wiele artykułów na temat estetyki sztuki interaktywnej, historii i teorii filmu awangardowego, sztuki wideo i muzyki eksperymentalnej. Jego książka „Życie w krzemowej klatce. Sztuka nowych mediów jako krytyczna analiza praktyk cyfrowego nadzoru” ukazała się w 2018 roku nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Łódzkiego. Pracownik Katedry Nowych Mediów i Kultury Cyfrowej UŁ.
Uczestnik programu Art & Science Meeting w Centrum Sztuki Współczesnej „Łaźnia” w Gdańsku. Członek Inter-Society for Electronic Art, Polskiego Towarzystwa Kulturoznawczego oraz Polskiego Towarzystwa Badań nad Filmem i Mediami.
PL
1.Czy jest taki moment w życiu każdego artysty i muzyka, aby zainspirować się i podążać w określonym kierunku i zobowiązać się do robienia tego, co jest bliższe Twoim zainteresowaniom? Ty również przechodziłeś przez różne etapy w swoim życiu związane z różnymi gatunkami muzycznymi. Czy możesz opisać ten (te) moment(y)?
Przede wszystkim nie podchodzę do tworzenia w kontekście gatunków. Wyjątkiem jest chyba płyta Spear „Dark Waters of Light”, którą można jakoś wpisać w kontekst trip hopu czy bristol sound, a może nawet w pewnych fragmentach dark dubu. Ale właśnie – w pewnych fragmentach. Całość tej płyty, jak i wszystkie inne moje działania dźwiękowe (od jakiegoś czasu nie używam słowa „muzyka” – jest zbyt zobowiązujące, co więcej, nie tylko nie czuję się muzykiem, ale też nie sądzę, by to, co tworzę, można było z czystym sumieniem nazwać muzyką) mają zdecydowanie nieoczywisty charakter, a przynajmniej taką mam nadzieję. Gatunkowość nigdy do mnie nie przemawiała. Zawsze ważniejsze było „to coś własnego”, choć zdaję sobie sprawę, że identyfikacja gatunkowa jest pomocna tak dla twórców w kwestiach promocji przede wszystkim (ale to mnie nie dotyczy, bo promocji właściwie nie uprawiam), jak i dla odbiorców. Trochę irytuje mnie szufladkowanie – ambient, noise, a już najbardziej bawi mnie niosące potężną wartość informacyjną określenie elektronika. Wiem, że ludzie, a przede wszystkim algorytmy potrzebują takiego tagowania. I czasami uginam się pod tym dyktatem, ale mnie te określenia i mojego grania nie określają. Pomagają w usytuowaniu na mapie tego nieskończonego oceanu kultury muzycznej, ale to jest jedynie taktyczny ukłon w stronę współczesności. Dla opisu estetyki czy indywidualnego stylu w bardzo niewielkim stopniu użyteczny. Szczególnie teraz nie umiałbym, nawet gdybym chciał, opisać swoich aktualnych działań w kontekście gatunków. Lubię nieoczywistości, lubię być pomiędzy, lubię nieokreśloność i mam nadzieję, że to słychać. Jeśli zaś chodzi o inspiracje – jest ich tak wiele i z tak wielu obszarów, wcale nie przede wszystkim muzyki i sztuki, że nie umiałbym chyba ich wymienić. Zawsze jednak podstawową inspiracją jest światopogląd, aktualny sposób widzenia, rozumienia, czucia wszystkiego, aktualny system wartościowania. W tej chwili kluczowy jest dla mnie nowy materializm i post/poza antropocentryczne podejście do świata i życia. Stąd dość organiczny i stosunkowo konkretny charakter dźwięków, które tworze.
2. W swojej pracy posługujesz się różnymi narzędziami/instrumentami. W jaki sposób znalazłeś swoją własną drogę do czerpania przyjemności i używania ich do komponowania? Jak się z tym czujesz?
Od zawsze kluczową rolę w moich działaniach odgrywała technologia. Nie traktuję jednak urządzeń jako po prostu narzędzi. Nie szukam instrumentów ze względu na ich brzmienie, barwy, „możliwości” etc.. Nie gram na nich, by osiągnąć jakiś wcześniej założony efekt. Dlatego bardzo ważny był dla mnie moment, gdy zaczęły się pojawiać zarówno cyfrowe, ale przede wszystkim analogowe systemy, które pozwalały na elastyczne podejście do komponowania środowiska technicznego. W tej chwili używam przede wszystkim analogowych systemów modularnych. Z kilku kluczowych powodów, które wiążą się też z „komponowaniem” (dlaczego cudzysłów zaraz stanie się jasne). Po pierwsze, modularna struktura pozwala na nieustanną zmianę (nawet jeśli nie kupujesz nowych modułów, co jest zdrowe tak dla głowy, jak i kieszeni). Każde nowe połączenie, każdy nowy tor kabelków otwiera niespodziewane i wręcz trudne do przewidzenia możliwości. Ta nieprzewidywalność, którą lepiej chyba nazwać organicznością, to drugi powód. Urządzenie działa trochę jak żywy organizm – nie daje się okiełznać i dzięki temu nie jest instrumentem/narzędziem, ale raczej partnerem, z którym wchodzisz w komunikację. Nie sterujesz, nie kontrolujesz, ale jesteś w dynamicznej, właśnie „żywej” relacji. Musisz uważnie nasłuchiwać, co twój technologiczny partner ma do powiedzenia i reagować otwartością. Taki dialog z maszyną to coś kompletnie innego niż używanie jej jako narzędzia. Stąd, po trzecie, przyjemność z zaskoczenia, nieprzewidywalności, przypadku – podstawowe dla mnie walory takiego technologicznego partnera, ale też szerzej wszelkiej kreatywności. Oczywiście, tak jak w każdej innej relacji, z biegiem czasu poznajecie się, zaczynacie się rozumieć bez słów, zgrywacie się, ale najważniejsze jest poczucie, że niespodzianka zawsze czai się za każdym przekręceniem gałki, przełączeniem kabla, nawet dotykiem, bo to przecież wszystko elektryczność. Tutaj dochodzimy do kolejnej kluczowej kwestii – organiczność działania, tzw. „czucie” dosłownie pod palcami zachodzących procesów, cielesność relacji. To przewaga analogowych urządzeń nad cyfrowymi, nawet wyposażonymi w liczne kontrolery. Wszystko to przekłada się na podejście do tworzenia. Ja nie komponuję, nie przygotowuję partytur, nie wymyślam utworów i nie odgrywam ich. Kompozycja wyłania się w trakcie dialogu z maszyną, jest w dosłownym tego słowa znaczeniu emergentna, do pewnego stopnia generatywna, na pewno wydarza się w konkretnym momencie. Nazywam to komponowaniem w czasie rzeczywistym. Można też mówić o improwizacji, jeśli uznamy, że maszyna może mieć i zagwarantujemy jej pewną autonomię i sprawczość. Staram się ograniczyć siebie i dać maszynie miejsce. Z założenia nie staram się usilnie nagiąć jej działania do swoich potrzeb i wyobrażeń. Komponowanie to proces dialogu z maszyną. Efekty nigdy nie są do końca przewidywalne. Próbuję zachować ten konkretny moment dialogu. Dlatego ograniczam edycję, postprodukcję. Nie lubię ślęczeć nad nagranym dźwiękiem i dłubać w komputerze. Uwielbiam grać, zanurzyć się w tym konkretnym momencie, gdy następują specyficzne przepływy energii między maszyną, mną i otoczeniem. Dlatego najbardziej lubię koncerty. Każdy koncert to jest właśnie skondensowany akt komponowania w czasie rzeczywistym.
To momenty bardzo intensywnej komunikacji. Rejestruję je i czasami też upubliczniać, choć nigdy nagranie nie jest tym samym, co żywa sytuacja i nigdy nie jest celem samym w sobie. Ale stąd wziął się pomysł na cykl „Live Matter” – 10 płyt z 10 koncertami – który opublikowałem w zeszłym roku nakładem wytwórni Alt Tru.
3. Używanie pewnych technologii do tworzenia muzyki jest świetnym pomysłem, ale może też być przesłaniem. Co sprawia, że tworzysz dźwięki za ich pomocą? Jak to ewoluowało przez lata twoich osobistych doświadczeń?
TUTAJ CHYBA ODPOWIEDZIAŁEM W POWYŻEJ, ALE JEŚLI BARDZO BYŚ CHCIAŁ, TO MOGĘ COŚ DODAĆ
4. Jak przygotowujesz się do występów na żywo? Jakie masz podejście do komponowania?
Już właściwie odpowiedziałem po części. Koncerty są najważniejsze. Przy czym, gdy gram w domu, kiedy słuchają tylko powietrze, meble, ściany, rośliny i czasami kot, to też jest dla mnie rodzaj koncertu, czyli sytuacji wielokierunkowej komunikacji w czasie rzeczywistym między maszyną, mną i otoczeniem. Oczywiście, gdy są też inni uczestnicy – czyli publiczność – ten proces przebiega trochę inaczej. Jest z przyczyn organizacyjnych zintensyfikowany (określony czas performensu, w domu gram czasami bardzo długo), ale też energetycznie bardziej skomplikowany. W grę wchodzi rzecz jasna czucie ludzi i ich energetyczna obecność. Jednak, tak jak podczas grania w domu, jest to żywa, organiczna sytuacja. Nigdy nie mam przygotowanego materiału, nie mówiąc już o odgrywaniu kompozycji. Istotne jest dla mnie tzw. uderzenie adrenaliny związane z niepewnością efektu. Tego nigdy nie dałoby wykonywanie wykonywanych wielokrotnie wcześniej utworów. Koncert to bardzo intensywne przeżycie, dlatego zazwyczaj potrzebuję odpoczynku po. Ludzi czasami to dziwi, szczególnie gdy nie gram i nie ruszam się bardzo dynamicznie na scenie. Zawsze jednak po koncercie jestem zlany potem i fizycznie zmęczony. Zaznaczam to, bo myślę, że w tym fizycznym wymiarze uwidacznia się faktyczna intensywność tak rozumianego wydarzenia. Oczywiście, zawsze mam przygotowanego do pewnego stopnia technologicznego partnera (określone moduły, jakieś elementarne połączenia), ale nigdy nie jesteśmy umówieni na odgrywanie dokładnego uprzednio przygotowanego scenariusza.
5. Co sądzisz o współpracy z innymi muzykami, artystami, zanim się poznaliście? Co Cię do ludzi zbliża w sensie artystycznym i konsekwentnie decyzja o tym, żeby coś wspólnie zrobić połączyło i jak wyglądała komunikacja? Czy możesz nam trochę opowiedzieć o pracy z różnymi artystami?
Nie mam zbyt wielu doświadczeń w tym względzie. Przynajmniej od 10 lat gram tylko z technologicznym partnerem. Z nielicznymi wyjątkami na różne improwizowane i krótkotrwałe sytuacje. Natomiast najważniejsza w relacji z ludźmi jest dla mnie sfera pozamuzyczna – kim ktoś jest, co myśli, jakimi wartościami się kieruje. Bliskość w rozumieniu i doświadczaniu świata. Myślę, że dlatego najczęściej współpracowałem w danym momencie z jedną, góra dwoma osobami. I najczęściej były to też osoby bliskie w danym momencie życia. A że życie nie stoi w miejscu, a ludzie się zmieniają, to i te relacje się zmieniały. Szczerze – wolę zajmować się teraźniejszością niż wspominać przeszłe relacje, dlatego wybacz, ale nie odpowiem na pytanie o pracę z różnymi artystami. Wymienię te osoby, które w ostatnich kilkunastu latach były ważne: Paweł Cieślak (ben zeen), Bartek Kuźniak (nonstate i wiele innych), Mariusz Knysak (ozog/knysak) i kilku artystów, z którymi zdarzało się satysfakcjonująco improwizować: Zbigniew Karkowski, Kasper T. Toeplitz, Julien Ottavi, Gil Kuno.
6. Jak postrzegasz swoje miejsce w ciągle zmieniającej się dystrybucji muzyki i co sądzisz o fizycznych wydaniach?
Szczerze mówiąc, nie wiem, czy mam jakieś miejsce w aktualnym świecie muzycznym. Jeśli już to gdzieś na antypodach, na głębokim marginesie, gdzieś, gdzie prawie mnie nie widać i nie słychać. Oczywiście, robię swoje, ale nigdy nie miałem ciśnienia na autopromocję, a to, mam wrażenie, warunek konieczny, a może nawet najważniejszy, by istnieć w świecie nadmiaru informacji i nadprodukcji tzw. kontentu (jedno z najbardziej obrzydliwych dla mnie słów, które jednak ciekawie w swej obrzydliwości opisuje współczesną kompulsywną niby-kreatywność). A że nigdy nie lubiłem się narzucać, że nie robiłem i nie robię autopromocji, że zawsze uważałem, że wartością jest poszukiwanie, a nie łatwe znajdywanie, że sądzę, iż podstawową rolą kuratorów, recenzentów i innych animatorów kultury jest właśnie poszukiwanie, a nie dryfowanie po powierzchni w zgodzie z mniej lub bardziej widocznymi i oczywistymi trendami, to nie za bardzo mnie widać. (tutaj śmiech) Owszem, gram, nagrywam, czasami nawet gdzieś koncertuję, nawet wraz z przyjaciółmi z kolektywu Distort Visual założyliśmy w zeszłym roku wytwórnię Alt Tru (w ramach autopromocji zapraszam: https://alttru.bandcamp.com/) i publikujemy też fizyczne nośniki, ale bez napinania się na odsłuchy, polubienia, gromadzenie followersów i cały ten „niezbędny” do istnienia w dzisiejszym świecie mechanizm promocyjny. Jak łatwo zauważyć, mam dość krytyczny stosunek do świata platform streamingowych i dyktatu społecznościowego. Nie umiem, nie mam sił, a i też ochoty startować w tego typu wyścigach. Nie jestem marketingowcem ani promotorem i to dość mocno ogranicza możliwości „zaistnienia”. Ale nie mam też takich potrzeb. Owszem, bardzo lubię grać koncerty, ale najczęściej organizuję je sam i ze znajomymi. Niech się inni ścigają, jak lubią i mają potrzeby. Ja mam inne priorytety. W skrócie – w świecie, w którym autopromocja często zastępuje i warunkuje twórczość nie ma dla mnie miejsca, ale nie będę z tego powodu rwał z głowy włosów, których i tak nie mam.
Jeśli zaś chodzi o fizyczne nośniki – są dla mnie ważne, szczególnie gdy są w jakiś sposób unikatowe. Ale nie jestem fetyszystą winyli, kaset czy CD. Nie jestem przywiązany do nośnika. Owszem, lubię fizyczne nośniki (najmniej kasety, ale to chyba generacyjno-osobisty problem, bo z dzieciństwa i młodości pamiętam je jako substytut nieosiągalnych winyli a później CD i za grosz nie mam do kaset sentymentu, zresztą generalnie jestem mało sentymentalny), ale nie wartościuję treści przez pryzmat nośnika. Muzyki słucham głównie z komputera. Pliki cyfrowe nie budzą we mnie odrazy, a dają możliwość posłuchania nieskończenie wielu różnorodnych twórców, z którymi na pewno nie zapoznałbym się nabywając fizyczne nośniki. Poza tym, nie mam żyłki kolekcjonera. Wolę mało rzeczy.
7. Czy mógłbyś opowiedzieć nam trochę o tym co ostatnio nagrywasz, komponujesz, projektujesz?
Ze względu na wynikające z pesela problemy osobiste, nie byłem w tym roku zbyt aktywny koncertowo i brakuje mi tego. Muszę się zająć sobą w najbliższym czasie, żeby wrócić do formy. To najważniejszy plan na najbliższą przyszłość. I zarazem akces do dominującej kultury narcyzmu. Brawo ja! (śmiech) Niewiele wychodzę z domu i mam czas na granie. Dużo nagrałem. Myślę, że w tym roku wydam płytę z tych sesji domowych. Tytuł najpewniej „unheimliche (a)symmetrie”. Ukaże się najpewniej nakładem Alt Tru. Nie chce mi się szukać wydawcy, a pieniądze na nośnik fizyczny może uda się zgromadzić. Na pewno jednak nie na winyl. Jednak uważam za swego rodzaju aberrację wydawanie kilku tysięcy złotych na tłoczenie. Może wydam też drugi album, ale już raczej tylko w formie cyfrowej. Generalnie, nie planuję zbyt dużo strategicznie. Sytuacje się wydarzają. I tak jest dobrze. Poza tym, trochę dzięki Tobie, zauważyłem, że powinienem uporządkować „spuściznę”. Mam dużo materiałów z wielu projektów i lat. Jeśli starczy mi zapału, postaram się przynajmniej część tego przygotować do upublicznienia. W internecie oczywiście. I tak wyglądają plany na przyszłość.
8. Plany na przyszłość?
...
1. Is there a moment in every artist's and musician's life when you become inspired, move in a specific direction, and commit to something that aligns with your interests? You've also gone through various stages in your life related to different musical genres. Can you describe that moment(s)?
First and foremost, I don't approach my music creation in terms of genres. The exception is probably Spear's album "Dark Waters of Light," which can be somewhat categorized as trip hop or Bristol sound, and perhaps even dark dub in some parts. But precisely – in certain parts. This album as a whole, as well as all my other sonic endeavors (I haven't used the word "music" for some time now – it's too binding, and what's more, not only do I not consider myself a musician, but I also don't think what I create can be honestly called music) are decidedly non-obvious in nature, or at least I hope so. Genre has never appealed to me. "That something of your own" has always been more important, although I realize that genre identification is helpful both for creators in terms of promotion (but that doesn't apply to me, as I don't really do promotion) and for listeners. I'm a bit irritated by the labelling – ambient, noise, and most of all, I'm amused by the powerfully informative term "electronica." I know that people, and especially algorithms, need this kind of labelling. And sometimes I bow to this dictate, but these labels don't define me or my playing. They help me map out this infinite ocean of musical culture, but they're merely a tactical nod to the present. They're of little use for describing aesthetics or individual style. Especially now, I couldn't, even if I wanted to, describe my current work in terms of genres. I like ambiguity, I like being in between, I like the vague, and I hope that comes through. As for inspirations – there are so many, from so many areas, not primarily music and art, that I probably couldn't list them all. However, the primary inspiration is always a worldview, a current way of seeing, understanding, and feeling everything, and a current system of value. Currently, new materialism and a post/beyond anthropocentric approach to the world and life are key for me. Hence the rather organic and relatively concrete nature of the sounds I create.
2. You use a variety of tools/instruments in your work. How did you find your own path to enjoying and using them to compose? How do you feel about that?
Technology has always played a key role in my work. However, I don't treat devices simply as tools. I don't seek out instruments for their sound, timbre, "capacities," etc. I don't play them to achieve any predetermined effect. That's why the emergence of both digital and, above all, analogue systems, which allowed for a flexible approach to composing within a technical environment, was crucial for me. Currently, I primarily use analog modular systems. For several key reasons, which are also related to "composing" (the reason for the quotation marks will become clear shortly). First, the modular structure allows for constant change (even if you don't buy new modules, which is good for both your head and your wallet). Every new connection, every new cable run opens up unexpected and even unpredictable possibilities. This unpredictability, which is perhaps better called organicity, is the second reason. The device operates a bit like a living organism – it cannot be tamed, and therefore it is not an instrument/tool, but rather a partner with whom you enter into communication. You don't steer, you don't control, but you are in a dynamic, essentially "living" relationship. You must listen carefully to what your technological partner has to say and respond with openness. Such a dialogue with a machine is completely different from using it as a tool. Hence, thirdly, the pleasure of surprise, unpredictability, and chance – for me, the fundamental values of such a technological partner, but also, more broadly, of all creativity. Of course, as in any other relationship, over time you get to know each other, you begin to understand each other without words, you become in sync, but most importantly, the sense that a surprise always lurks behind every turn of a knob, the flip of a cable, even a touch, because it's all electricity, after all. Here we come to another key issue – the organic nature of action, the so-called "Feeling" the processes taking place literally under your fingers, the physicality of the relationships. This is the advantage of analog devices over digital ones, even those equipped with numerous controllers. All this translates into my approach to creation. I don't compose, I don't prepare scores, I don't invent pieces and play them. Composition emerges during a dialogue with the machine; it is literally emergent, to a certain extent generative, and it certainly happens at a specific moment. I call this composing in real time. We can also speak of improvisation if we acknowledge that the machine can have, and guarantee it, a certain autonomy and agency. I try to limit myself and give the machine space. By definition, I don't try to forcefully bend its operation to my needs and imaginations. Composing is a process of dialogue with the machine. The results are never entirely predictable. I try to preserve that specific moment of dialogue. That's why I limit editing and post-production. I don't like poring over recorded sound and tinkering with the computer. I love playing, immersing myself in that specific moment when specific energy flows occur between the machine, myself, and the environment. That's why I enjoy concerts the most. Each concert is a condensed act of composing in real time.
These are moments of intense communication. I record them and sometimes make them public, although a recording is never the same as the live situation and is never an end in itself. But that's where the idea for the "Live Matter" series—10 CDs featuring 10 concerts—came from, which I published last year on the Alt Tru label.
3. Using certain technologies to create music is a great idea, but it can also convey a message. What drives you to create sounds with them? How has this evolved over the years of your personal experience?
I THINK I'VE ANSWER THIS ABOVE, BUT IF YOU'D LIKE IT, I CAN ADD SOMETHING.
4. How do you prepare for live performances? What's your approach to composing?
I've already partially answered this. Concerts are the most important. However, when I play at home, when only the air, furniture, walls, plants, and sometimes a cat are listening, it's also a kind of concert for me—a situation of multidirectional, real-time communication between the machine, myself, and the surroundings. Of course, when there are other participants—the audience—this process is a bit different. For organizational reasons, it's more intense (the performance time is limited; I sometimes play at home for a very long time), but also more complex energetically. Of course, the feeling of the people and their energetic presence comes into play. However, just like playing at home, it's a live, organic situation. I never have prepared material, let alone play a composition. What's important to me is the adrenaline rush associated with the uncertainty of the outcome. Performing pieces I've performed many times before would never provide that. A concert is a very intense experience, so I usually need a rest afterward. People are sometimes surprised by this, especially when I'm not playing and moving very dynamically on stage. However, after a concert, I'm always drenched in sweat and physically exhausted. I mention this because I think the true intensity of this event is revealed in this physical dimension. Of course, I always have a technological partner prepared to some extent (specific modules, some basic connections), but we are never agreed to play out a precisely pre-prepared script.
5. What do you think about collaborating with other musicians and artists before you met? What brings you closer to people artistically, and what was the decision to do something together that brought you together, and what was the communication like? Can you tell us a little about working with different artists?
I don't have much experience in this regard. For at least 10 years, I've been playing exclusively with a technology partner. With a few exceptions, for various improvised and short-term situations. However, the most important aspect of relationships with people for me is the extra-musical aspect – who someone is, what they think, what values they hold. A closeness in understanding and experiencing the world. I think that's why I most often collaborated with one, maybe two people at a time. And most often, they were also people close to me at a given moment in my life. And because life doesn't stand still, and people change, those relationships also changed. Honestly, I prefer to focus on the present rather than dwell on past relationships, so forgive me, but I won't answer your question about working with different artists. I will mention those people who have been important in the last dozen or so years: Paweł Cieślak (ben zeen), Bartek Kuźniak (nonstate and many others), Mariusz Knysak (ozog/knysak) and a few artists with whom I happened to improvise satisfactorily: Zbigniew Karkowski, Kasper T. Toeplitz, Julien Ottavi, Gil Kuno.
6. How do you perceive your place in the constantly evolving music distribution landscape, and what are your thoughts on physical releases?
Honestly, I don't know if I have any place in the current music world. If anything, it's somewhere on the antipodes, on the far fringes, somewhere where I'm barely seen or heard. Of course, I do my own thing, but I've never felt pressured to self-promote, which, I feel, is a necessary, perhaps even crucial, condition for existing in a world of information overload and the overproduction of so-called content (one of the most disgusting words for me, yet one that interestingly describes contemporary compulsive pseudo-creativity in its disgust). And since I've never liked to impose myself, since I haven't and don't self-promote, since I've always believed that the value lies in seeking, not in easy finding, since I believe that the primary role of curators, reviewers, and other cultural animators is precisely to seek, not to float along in accordance with more or less visible and obvious trends, I don't get much notice. (laughs here) Yes, I play, record, and sometimes even go on tour. Last year, my friends from the Distort Visual collective and I founded the Alt Tru label (for self-promotion, check it out: https://alttru.bandcamp.com/) and we also release physical media, but without stressing about listens, likes, followers, and all the promotional mechanisms "essential" to existing in today's world. As you can easily see, I'm quite critical of the world of streaming platforms and social media. I don't have the ability, strength, or even the desire to participate in these kinds of competitions. I'm not a marketer or promoter, and that significantly limits my chances of "making a name for myself." But I don't need them either. Yes, I really enjoy playing concerts, but I mostly organize them alone and with friends. Let others compete as they like and need. I have other priorities. In short – in a world where self-promotion often replaces and conditions creativity, there's no place for me, but I won't tear my hair out over it, which I don't have anyway.
As for physical media – they're important to me, especially when they're unique in some way. But I'm not a vinyl, cassette, or CD fetishist. I'm not tied to the medium. Yes, I like physical media (cassettes least of all, but that's probably a generational and personal issue, as I remember them from my childhood and adolescence as a substitute for unobtainable vinyl, and later CDs, and I have no sentimental attachment to cassettes whatsoever; in fact, I'm generally not very sentimental), but I don't evaluate content through the lens of the medium. I mainly listen to music on my computer. Digital files don't repel me, and they offer the opportunity to listen to an infinitely diverse range of artists I certainly wouldn't have encountered by purchasing physical media. Besides, I'm not a collector. I prefer few things.
7. Could you tell us a little about what you've been recording, composing, and designing lately?
Due to personal problems stemming from my national insurance (PESEL) registration, I haven't been very active with concerts this year, and I miss it. I need to take care of myself in the near future to get back in shape. That's my most important plan for the near future. And at the same time, an accession to the dominant culture of narcissism. Bravo, me! (laughter) I don't leave the house much, and I have time to play. I've recorded a lot. I think I'll release an album from these home sessions this year. The title is probably "unheimliche (a)symmetrie." It will most likely be released by Alt Tru. I don't feel like looking for a record label, and I might manage to scrape together the money for a physical disc. Definitely not for vinyl, though. However, I consider it a bit of an aberration to spend several thousand złoty on pressing. I might release a second album as well, but I'd rather only digitally. Generally, I don't plan too much strategically. Things happen. And that's fine. Besides, thanks in part to you, I've noticed I need to organize my "legacy." I have a lot of material from many projects and years. If I'm motivated enough, I'll try to prepare at least some of it for publication. Online, of course. And those are the plans for the future.
8. Plans for the future?
...
Comments
Post a Comment