Wywiad z Hubertem Zemlerem



 

1. Przy dość szerokiej orbicie Twoich działań, szczególnie od strony stylistycznej, można się zastanowić jak to wszystko co jest Twoim warsztatem i zainteresowaniami się kształtowało? Jak zacząłeś swoje zainteresowanie muzyką i pracą nad nią jako instrumentalista?

Zacząłem, szczerze mówiąc, dosyć przypadkowo. W latach osiemdziesiątych wybór szkoły muzycznej pozwalał na znalezienie się w trochę innej grupie społecznej niż ta zdeterminowana przez miejsce zamieszkania. Wychowałem się na warszawskim Ursynowie, który w tych czasach był placem budowy. Ludzie którzy tam mieszkali byli niesamowitą mieszanką – w moim bloku mieszkali: profesor politechniki, major Wojska Polskiego, dwóch rzeźbiarzy, były rolnik, mechanik, pielęgniarka, dziennikarz i jeszcze cała masa ludzi, którzy dziś raczej nie zostaliby sąsiadami. My, dzieciaki całe dnie spędzaliśmy razem na podwórku bawiąc się razem. Szkoła rejonowa miała tylko 3 klasy, więc kiedy mój starszy brat, który pobierał lekcje pianina szedł do czwartej klasy, rodzice zdecydowali się zapisać go do szkoły muzycznej. Z uwagi na to, że szkoła znajdowała się na Żoliborzu, wyszło na to, że ja też muszę iść do szkoły muzycznej, by uniknąć problemu z transportem. 

Początkowo grałem na fortepianie, a od czwartej klasy na perkusji. Była to klasyczna szkoła przygotowująca muzyków do pracy w orkiestrze symfonicznej. 

Gdy miałem 16 lat zainteresowałem się jazzem i zestawem perkusyjnym (co nie było wówczas mile widziane w szkole). Pociągała mnie improwizacja oraz jazzowa ekspresja perkusistów grający w zespołach Milesa Davisa czy  Johna Coltrane'a. Z drugiej strony jednak pogłębiałem swoją wiedzę na temat perkusji klasycznej i odkrywałem powoli świat muzyki klasycznej perkusyjnej. Na studia dostałem się do warszawskiej akademii muzycznej (obecnie Uniwersytet Muzyczny im. F. Chopina). Spotkał mnie tam zawód, ponieważ zamiast spodziewanego rozwoju w kierunku muzyki perkusyjnej XX wieku, nauka była w zasadzie przedłużeniem liceum w zakresie grania w orkiestrze symfonicznej, co niespecjalnie mnie interesowało. Kontynuowałem więc tę dychotomię jazzowo – klasyczną, gdzie jazzu i improwizacji uczyłem się samodzielnie, a obsługi klasycznego instrumentarium perkusyjnego w ramach programu nauczania. Po ukończeniu studiów poświęciłem się bardziej w graniu na zestawie perkusyjnym w jazzie i muzyce rozrywkowej. Pewnego dnia jednak uświadomiłem sobie, że improwizacja nie jest wyłączną domeną jazzu. Dwa, do tej pory osobne światy jazzu i muzyki nowej zaczęły się schodzić w jedną całość. Rozpocząłem eksperymenty z improwizacją niejazzową i koncertami solowymi na perkusję solo gdzie łączyłem wiedzę akademicką z własnymi przemyśleniami na temat kompozycji i emocjonalności w muzyce.


2. Jak praca nad soundtrackami różni się od Twojej pracy w ansamblach? Co przyciąga Cię do pracy nad ścieżkami dźwiękowymi i czy chcesz to kontynuować?

Mam to szczęście, że do tej pory pracowałem nad soundtrackami do filmów reżyserowanych przez ludzi, którzy sami znaleźli moją muzykę i zaproponowali mi współpracę. Dzięki temu każdorazowo bardzo utożsamiałem się z filmami nad którymi pracowałem. Bardzo lubię pracę nad udźwiękawianiem – to niesamowite uczucie, kiedy widzisz jak duży wpływ ma muzyka na percepcję scen w filmie. Zawsze miałem bardzo bujną wyobraźnie i dzięki temu tworzenie soundtracków jest dla mnie bardzo przyjemnym zajęciem i zawsze chętnie podejmuję się wyzwań związanych z filmem.

3. Dobrze odnajdujesz się w muzyce współczesnej, czego dobrym przykładem jest Hashtag Ensemble.  

Co ciekawego wynosisz w kontakcie z formą bardziej akademicką?

Po latach grania na zestawie jazzowym oraz eksperymentowania z improwizacją zapragnąłem obcować z kompozytorami lepszymi od siebie. W akademickiej muzyce współczesnej jest wyraźny podział na kompozytora i wykonawcę. Jest to dla mnie inspirujące zobaczyć od środka jak tworzą inni kompozytorzy. Czasem ten podział jest utrzymywany sztucznie, co mnie niekiedy bardzo drażni. Zwłaszcza gdy kompozytorzy próbują przenieść odpowiedzialność za budowę utworu na wykonawców proponując znaczące partie improwizowane. Powstaje wtedy coś w rodzaju kolektywnej kompozycji. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie próby zachowania XIX - wiecznego statu quo: kompozytor – maestro, a wykonawcy - odtwórcy. Niestety świat akademicki jest dosyć konserwatywny i leniwy poznawczo, więc zmiany w percepcji tego zjawiska zachodzą powoli. 

Mam szczęście współpracować z Hashtag Ensemble, który  jest grupą wspaniałych artystek, kompozytorek i kompozytorów doskonale rozumiejących te mechanizmy. Program jest dobierany bardzo starannie i dzięki tej współpracy mogę mieć styczność z utworami na najwyższym światowym poziomie.

4. Innym aspektem Twoich działań są solowe albumy gdzie eksperymentujesz z elektroniką i bardziej otwartą formą. Jakbyś przybliżył to co robisz na tym poletku?

Moje solowe albumy są katalizatorem moich wszyskich muzycznych i życiowych doświadczeń. 

Kładę tu nacisk bardziej na przekaz emocjonalny niż na aspekt techniczny. Tworzę taką muzykę jaką sam chciałbym usłyszeć.

5. W Twojej orbicie są świetni muzycy tacy jak Felix Kubin, Todd Barton, Jon Gibson, Evan Ziporyn, John Tilbury, Gyan Riley, Agusti Fernandez, Wacław Zimpel (trio LAM), Piotr Kurek (Piętnastka), Kamil Szuszkiewicz (Zebry a Mit, Istina, Zvanai), Piotr Bukowski (duet “Opla”). Jak wpływają dla Ciebie kolaboracje?

Artystów,  których wymieniłeś łączy za mną jedna rzecz. Z każdym z nich nawiązaliśmy świetny kontakt interpersonalny – zarówno na scenie czy w studio jak i poza nim. Niektóre z tych projektów były jednorazowe, niektóre to wieloletnia przyjaźń i współpraca. Wszyscy oni są wspaniałymi ludźmi, genialnymi artystami i po spotkaniu z nimi czuję się bogatszy. Lista ludzi z którymi uwielbiam pracować jest oczywiście z dużo dłuższa co powoduje, że uważam się za szczęściarza.

6. Pracujesz dużo i w szerokich ramach stylistycznych. Jak radzisz sobie od strony technicznej, szczególnie w czasach pandemii, która nie jest łatwa dla i tak niestabilnego życia muzyka profesjonalnego?

Najchętniej pominąłbym temat pandemii. Po pierwsze jeszcze się nie skończyła i nie wiemy gdzie nas zaprowadzi. Po drugie jest to sytuacja kompletnie mnie artystycznie nie inspirująca. Po trzecie, jako freelancer i artysta niezależny, stan niepewności jutra jest mi bardzo dobrze znany. 

Mam też trochę szczęścia. Z powodu moich szerokich zainteresowań muzycznych wciąż mogę znaleźć pracę, która pozwala mi przetrwać.

7. Plany na przyszłość?

Mam gotowych kilka albumów które czekają na wydanie. Obecnie jest to trudny temat. Z powodu przejścia światowej sceny muzycznej z nośników fizycznych na serwisy streamingowe sprzedaż płyt jest symboliczna. Wydawanie płyt było więc do tej pory połączone z koncertami, które zapewniają byt artystom. Musimy więc poczekać na moment kiedy znów będzie można przedstawiać naszą muzykę publiczności. Mimo to, na początku przyszłego roku wydajemy wraz z Bartkiem Tycińskim i Piotrem Domagalskim nasz materiał w trio. Pracuję też nad wydaniem jednego z moich solowy koncertów. W przyszłym roku mija 10 lat odkąd ukazał się mój pierwszy solowy album „Moped”, więc jest dobra okazja. Powoli układa mi się w głowie też materiał na drugą część Melatonów oraz projekt solowy, który w założeniu będzie bardzo skromny w środkach i ma zwrócić uwagę na problem nadmiernej konsumpcji oraz degeneracji środowiska naturalnego przez człowieka.


Comments

Popular Posts