Wywiad z Tomkiem Mirtem
Tomek Mirt to człowiek orkiestra, działający w różnych sferach - jako artysta solo nagrywający materiały field recording, jak również te bazujące na brzmieniu syntezatorów modularnych, w duecie z T.E.R., drzewiej również w One Inch of Shadow oraz Brasil and The Gallowbrothers Band. Prowadzący kiedyś wytwórnię CatSun, teraz Samleeng.
Patrząc na Twoją twórczość nietrudno zauważyć, że zmiany w podejściu do tworzenia nowych kompozycji mają ścisłe połączenie ze zmianami w zakresie używania określonego sprzętu i technologii. Jakbyś porównał to co robiłeś kiedyś a robisz obecnie w tym właśnie aspekcie? Czy jest coś w samym procesie komponowania co nie uległo jakiejś znaczącej zmianie?
Trochę jest w tym racji i patrząc pod tym kątem można pewnie podzielić to, co robiłem na 2-3 okresy. Pierwszy, kiedy trudno mówić o jakimkolwiek sprzęcie, drugi kiedy dysponowałem już syntezatorami, możliwością nagrywania wielośladowego na taśmę i ostatni, kiedy z tej taśmy zrezygnowałem i skupiłem się na systemie modularnym. Na to trochę się nakłada jeszcze wyposażenie warsztatu do field recordingu... Wydaje mi się jednak, że pewne zmiany technologiczne były efektem zmiany podejścia. Oczywiście początkowo, to było kolekcjonowanie niezbędnego minimum i umiejętności posługiwania się czymkolwiek - dość krytycznie patrzę na to, co robiłem w tym czasie sam i razem z OIOS/Brasil. Inwestycja w system modularny zbiegła się już z bardziej świadomą refleksją na temat tego co chcę robić i w jaki sposób. Możliwe, że zmianę zradykalizował fakt, że nie byłem w stanie zachować kolekcji analogowych synthów i pozwolić sobie na system modularny. Wszystko to jednak wydażyło się gdzieś między wydaniem Artificial Field Recordings i Rite of Passage. Heading South to wyraźnie przejściowa płyta, po niej zarzuciłem taśmę i zdecydowałem się nagrywać wszystko na setkę. Dopiero po tej płycie modular stał się centrum w moim studiu, ograniczyłem też użycie nie elektronicznych instrumentów. W jednej chwili zmieniło się kilka rzeczy - pogodziłem się, że nie umiem na niczym grać, stwierdziłem, że super ciche ambienty średnio sprawdzają się na koncertach i jednak lepiej nieraz robić coś bardziej rytmicznego - ogólnie gdzieś na wysokości „Hi Brasil” Brasil and the Gallowbrothers Band zainteresowałem się bardziej rytmem a szczególnie polirytmią. Dopóki byłem zdany na dość oldskulowe sekwencery MIDI, wszystko było jednak zbyt kwadratowe i programowanie zajmowało mi zbyt dużo czasu. Modular okazał się katalizatorem i rozwiązaniem wielu problemów, dał mi szybszy, bezpośredni feedback. Zniknęło żmudne przeklikiwanie się przez strony menu różnych instrumentów, powolne tworzenie sampli, sekwencji, tworzenie presetów tylko po to, żeby potem stwierdzić, że to co dobrze brzmi samo, nijak nie wpasowuje się w ramy utworu. Na koniec była walka o synchronizację całości. Jeszcze z OIOS wypracowaliśmy metodę, nagrywania szkiców doprowadzanych do sensownego stanu, a raczej ratowanych podczas miksu. Wierzyliśmy w myśl studia jako kolejnego instrumentu. W ten właśnie sposób nagrywałem Heading South i mimo mojej sympatii do tego okresu, miałem szczerze dosyć miksowania płyty przez rok, startując od zera co sesja. Modular zmusił mnie do podejmowania decyzji natychmiast. Jeśli coś jest do wykorzystania to muszę od razu nadać temu jakąś sensowną formę i nagrać, jeśli nie jest, to wypinam kable i do tego nie wracam. Kiedyś nie pozostawiałem odrzutów bo długo pracowałem nad pomysłami, które wolno rozwijałem od początku do końca - brzmi to dobrze, ale w efekcie paleta możliwości była ograniczona, i zwykle było to gaszenie pożarów. Trudno było mi utrzymać spójność pracując track po tracku przez kilka miesięcy, kiedy koncepcja zmieniała się co tydzień. Zawsze też było szkoda skasować jakiś track, bo kosztował zwykle sporo pracy. Teraz zbieram nagrania, nieraz ich fragmenty i po jakimś czasie sprawdzam czy da się z tego ułożyć coś większego, zwykle mam z czego wybierać, nie mam problemu z odrzuceniem czegoś co jest fajne, ale nie pasuje do całości. Ok. tl;dr podsumowując, nie zmieniło się to, że nadal nie potrafię na niczym grać.
Opowiedz nieco o nowym albumie – z serii albumów, które są komponowane w studiu a nie nagrywane na zewnątrz ( chodzi mi o te wydawane przez Samleeng) są na pewno określone wątki narracji, czy Twoje przemyślenia które wpływają na to co jest zawartością od strony kompozycji jak i głębszej myśli przewodniej.
Vanishing Land jest o tym jak ludzkość buduje sobie ersatz świata niszcząc realny świat. Decaying Land opowiada trochę o ersatzu społeczeństwa, chciałem napisać człowieczeństwa - ale to określenie jest dla mnie jakąś dziwną autolaurką obarczoną ludzką pychą. Tak czy inaczej, to są siostrzane płyty o tym co ludzkość jako organizm robi otoczeniu i sobie. To jest oczywiście jakaś ogólna myśl. Realnie te dwie płyty to subiektywny soundtrack do rzeczywistości. Chciałem by to była krytyka tego co dzieje się w najbliższym otoczeniu, narastającej ksenofobii, szowinizmu, rasizmu, szukałem jednak czegoś co nie będzie prostym i dosadnym fuck racism z przyległościami. Robiąc ambient trudno też o dosadność. Przypomniał mi się jednak wiersz Paula Laurence’a Dunbara The Haunted Oak, jego fragment cytuję na okładce, jest na niej też obraz na podstawie zdjęcia, które znalazłem na wallu znajomej i chcę wierzyć, że gdzieś miedzy tym obrazkiem, a cytatem mieści się treść tej płyty.
Nagrania na płytę powstawały w kilku rzutach i na kolejnych etapach wymieniałem po kilka utworów. Kręgosłupem całości stały się cztery części Expect the Unexpected (trochę kuchennych sekretów: brakująca, pierwsza część ma zmieniony tytuł i otwiera album). Te tracki powstały na dość wczesnym etapie prac nad płytą, jakimś kontrapunktem do nich są dwie części Decay in Full Glory. Przynajmniej w moim założeniu to tworzy jakieś napięcie na którym zasadza się kompozycja albumu. Brumaire to najstarszy utwór wzięty z EPki o tym samym tytule, od niego zacząłem pracę nad albumem, bo go bardzo lubię, Oak Tree chyba jest z tego samego okresu. Pozostałe dwa krótkie tracki pożyczyłem z innego projektu, który miał mieć nieco bardziej new ageowy charakter a który zarzuciłem.
Cały czas to tylko ambientowy soundtrack, i mimo mojej chęci obarczenia go konkretnym kontekstem, jest to abstrakcyjny zlepek i narracja jest trochę w twojej głowie, wątki mogą co chwila rozbiegać się w wielu kierunkach lub być upiornie liniowe. Nie jest to czytelne i nie zależy mi na tej czytelności. Często wrzucam nagrania terenowe, które dla mnie coś oznaczają, ale to jest zawiły kod, często nie do odcyfrowania. Mam swoje przekonania, ale te nagrania istnieją już poza mną, kiedyś mnie to dziwiło, że inni interpretują je inaczej niż ja. Finalnie wszelkim pochodnym ambientu najłatwiej przypisać role eskapistycznego schronienia.
Myśląc nad pytaniami do tego wywiadu zastanawiałem się jakbyś się czuł komponując do filmu, a kilka dni temu obwieściłeś fejsbukowej gawiedzi o swoim nowym projekcie. Jak do tego doszło i jak to jest pracować dla kogoś muzycznie komponując do filmu?
Mówisz o muzyce do serialu „Ślepnąć od Świateł”. Właściwie już wcześniej robiłem muzykę do krótkometrażowego filmu „212 metrów ciszy” i jakieś inne drobiazgi. „212 metrów” było niejako prostszym zadaniem bo łatwo mi było wyobrazić sobie, że moja muzyka ilustruje dość statyczny film bez słów. W przypadku „Ślepnąc” była potrzebna ogromna ilość materiału - to było dla mnie istotne - mobilizacja, która pozwala przełamać rutynę. Zaczynasz nagrywać bazując na znanych patentach, potem przychodzi moment, że już nie jesteś w stanie na nich jechać i robisz coś nowego niejako bez wysiłku,bo organizm broni się przed natrętna powtarzalnością. Ok, może nie zawsze recepta jest tak prosta, ale ta nieraz działa. Inna sprawa, że dynamika samego obrazu wymagała ode mnie nieraz nagrania czegoś o czym bym nawet nie pomyślał w przypadku płyty. Ta dynamika i ogólnie tematyka obrazu powodowała też pewien dyskomfort, bo raczej nie wyobrażałem sobie mojej muzyki w połączeniu z tego typu obrazem. Ogólnie obydwa projekty były dla mnie pozytywne, ze względu na kreatywność, którą wymusiły.
Trudno mi powiedzieć jak do tego wszystkiego doszło, po prostu odbierałem telefon i po pierwszym szoku to szło samo, zwykle bez większych dyskusji przy sporej swobodzie, ani mi nikt nie narzucał konkretnych rzeczy, których oczekuje, ani ja się nie buntowałem, że jakiś track został użyty inaczej niż zakładałem. Początkowo nieco się obawiałem tego ze względu na samą specyfikę tego, co robię - nie powtórzę nagrania, niczego nie skoryguję, mogę zrobić najwyżej kolejne tracki, a film wymaga choćby pewnej synchroniczności. Mimo tych obaw wszystko szło zadziwiająco gładko.
Ja mam głęboko zaszyty indywidualizm, od lat wolę wszystko zrobić sam, mieć pełną kontrolę, wiec w przypadku współpracy miewam rodzaj wyparcia. Zawsze jest to coś pozakanonicznego. W wielu projektach biorę udział żeby wybiły mnie trochę z głównego szlaku.
Działasz na wielu frontach – wydajesz płyty w różnych labelach, prowadząc własne, działasz na polu field recording, razem z Marcinem Łojkiem prowadzicie XAOC Devices gdzie produkujecie moduły syntezatorowe i zajmujesz się projektowaniem graficznym i malarstwem. Nietrudno się domyślić, że wszystkie te aspekty działają jako odrębne kawałki większej całości w których spełniasz się na inny sposób. Chciałem zadać może nieco poważne artystyczne pytanie: Poprzez własne doświadczenia jak to wszystko wpłynęło na rodzaj Twojego kreatywnego manifestu? Jeśli możesz ujmij to w punktach. (Im bardziej absurdalne i zabawne tym lepiej)
Przychodzi mi do głowy jeden punkt - Artificial Field Recordings - to prawdopodobnie najlepsze sformułowanie jakie wymyśliłem i nawet ktoś to potem powtórzył. Musiałem to sobie wziąć doserca, bo coraz łatwiej mi tak określić to co robię, nawet jeśli nie jest to zawsze artificial. Jeśli chcesz kolejny punkt, to bym wybrał - Mud, Dirt & Hiss - to charakteryzuje metodę pracy z którą się najbardziej utożsamiam. Lepienie ze śmieci. Najprościej zinterpretować to jako wykorzystywanie sampli z you tube’a, ale myślę raczej o grzebaniu we własnym śmietniku. Następny to Rite of Passage - to już bardziej oklepany tytuł, ale kiedy tylko go wymyśliłem okazało się, że cały czas czekam na to przejście i nawet jeśli się przydarzy, to nic się nie zmienia o czekam na kolejne. Jeśli myślałeś, że wymienię wszystkie tytuły moich płyt, to nic z tego. Reszta jakoś mniej pasuje!
Każdy kto tworzy muzykę przechodzi przez pewien okres kiedy to czego słucha kształtuje kreatywnie to co ona/on tworzy. Ale co dzieje się teraz? Czy słuchasz czegoś co wpływa na Ciebie mocno i powoduje oddźwięk w tym co sam robisz?
Wydaje mi się, że zawsze to tak działa, może na początku bardziej to wpływa na jakiś fundament, wyznacza ogólny kierunek, potem ta forma obrasta detalami, zmiany są drobniejsze, ale w końcu nic nie stoi na przeszkodzie, by całość przewrócić i budować od nowa tylko dlatego, ze odkryło się cały nowy świat muzyczny. Jeśli grasz i słuchasz dłuższy czas to działa w dwie strony, zaczynasz szukać płyt, utworów w których znajdziesz nowe ciekawe detale, które rozwiną twój warsztat, albo pomogą coś przełamać. Słucham dużo rzeczy z lat 70. sporo z Afryki, Azji, staram się nadążać za nowszymi elektronicznymi rzeczami, które mnie interesują, cały czas poszukuję jakichś około ambientowych dziwactw z lat 80, soundtracków. Pewnie nie trudno znaleźć połączenie między tym wszystkim, a moimi nagraniami. Jeżeli jednak spojrzysz na konkretne płyty, które nieraz katuję tygodniami, może być trudniej. Kiedyś słuchając potrzebowałem jakichś pełnych, przekonujących konstrukcji, z którymi mogłem się utożsamiać i miałem wrażenie, że ciągną mnie do przodu. Teraz potrafię czegoś słuchać bo podoba mi się brzmienie jednego instrumentu, jakiś ulotny charakter - w ten sposób to kształtuje nadal moje nagrania. Słucham większej ilości detali. Potrafię słuchać koszmarnych płyt tylko dlatego, że mają fajne brzmienie.
Pracując na własny rachunek myślę, ze jest Ci łatwiej mniej się przejmować tym co dzieje się w świecie muzyki niezależnej w której chyba jest dość trudno być muzykiem, twórcą i (przepraszam za uproszczenie) żyć z tego co się robi. Jak osobiście się czujesz w tym wszystkim – zmieniającej się formie promocji tego co się robi, zmieniającej się formie medium – od cd-rów do powrotu winyli i kaset?
Zaliczyłem, raczej mniejsze niż większe, rozkwity i upadki muzyki niezależnej... przynajmniej na krajowym gruncie i zdążyłem wyrobić sobie odpowiednio zdystansowane podejście. Pomaga mi fakt, że lubię brać siebie przynajmniej za umiarkowanego outsidera. Miałem różne ambicje, teraz zająłem się wydawaniem fild recordingu i to jest super fajne, bo nie pozostawia złudzeń. Trudno być sfrustrowanym tym, że nikt nie kupuje płyt z field recordingiem, dlatego jak ktoś już coś kupi na bandcampie Saamleng, satysfakcja jest spora. Ogólnie mógłbym być zły na wszystko dookoła, bo ludzie wolą streaming od fizycznych nośników, bo szkalują Pink Floyd albo wielbią Pink Floyd, bo nie zaprosili mnie na jakiś festiwal, bo nie mogę żyć z grania, to wszystko jest jednak absurdalne. Wiadomo, że jak coś wydasz i kupi to pięć osób to nie jest wielki powód do radości, ale finalnie większym zmartwieniem, jest dla mnie to, że coś mogę poprawić i może to się uda na następnej płycie, albo zdradzające nieuświadomioną miłość do numerologii założenie, że z Saamleng muszę dobrnąć do 10 tytułów. Wyrobiłem sobie jakąś, nawet nie najgorszą pozycję, staram się pomagać innym jeśli mam taką możliwość. Nie uważam jednak za panaceum tworzenie jakiejś wielkiej niezależnej rodziny poklepywaczy po plecach. Zmieniające się medium to wtórny problem, każdy format ma swoje plusy i minusy, ale to jest fetysz, trochę odwracający uwagę od muzyki. Jeśli coś wyjdzie na winylu, to czemu nie na CD, jak jest na bandcampie, to czemu nie na spotify, albo ogólnie to gówno bo tylko bezstratne FLACki.
Opowiedz o Twoich dalszych i najbliższych planach na przyszłość.
Jak wspomniałem, jest plan żeby wydać jeszcze przynajmniej trzy płyty w Saamleng. Mamy też nagrany nowy materiał Brasil po dłuższej przerwie - The Nasielsk Incident, w przyszłym roku płyta się ukaże się w Backwards. Dawno nie grałem koncertów, więc może w końcu się zmobilizuję i sam jakieś sobie zorganizuję. No i mam stały plan, że następna płyta to będzie game changer i w końcu zrealizuję wszystkie nierealistyczne plany co do moich możliwości, ale to dopiero w planach bo jeszcze nic nie zrobiłem z tym, a nie czekaj mam na dysku trochę nagrań, które pewnie wydam... i to chyba nie będzie game changer. Załóżmy więc, że jeśli nie ta, to kolejna płyta nim będzie
Comments
Post a Comment