Wywiad z Maćkiem Frettem
To prawda zmiany są ogromne, począwszy od łatwości tworzenia (nowoczesne, intuicyjne oprogramowania) dostępu do sprzętu (tanich czy wręcz darmowych emulacji), wydawania i samej dystrybucji muzyki. Każda sytuacja ma swoje plusy i minusy, żyjemy w końcu w dualistycznej rzeczywistości. Dziś tzw. artystą może być każdy - co jest całkiem OK, z drugiej strony brak elementu kuratorskiego, selekcji, którą dawnej zapewniał rynek wydawniczy (wytwórnie) przyczynił się do zalewu bezwartościowego szlamu, w postaci setek identycznie brzmiących wydawnictw z którego coraz trudniej wyłowić perły. Dużo aspektów się skomercjalizowało, nie ma już muzycznych fanzinów, nie ma też zbyt wielu niezależnych, dużych magazynów poświęconych tylko muzyce, a te które są często są zależne od kapitału i reklamodawców, więc piszą głównie o tych, którzy płacą za reklamy. Autentyczna sfera opiniotwórcza przeniosła się do internetu-ale znowu-w jej zalewie często ciężko się połapać, zwłaszcza komuś kto na codzień w nie pływa na tych wodach. Nośniki fizyczne straciły wartość, gdy zaczynaliśmy z Job Karmą w drugiej połowie lat 90 tych, wydanie tłoczonego CD i umowa z wytwórnią to było jak złapanie pana boga za pięty. Dziś płyta CD nie cieszy się podobno poważaniem, nie wiem dlaczego, przecież jakość dźwięku zapisanego na nośniku CD jest OK, wszystko i tak zależy od mixu i masteringu (czyli producji samego nagrania) a potem systemu odsłuchowego użytkownika (jednym słowem od tego na czym to słuchamy). Słyszałem wiele winyli które brzmią jak zza ściany (bo położono postprodukcje dźwięku) i wiele płyt CD, które brzmią lepiej od ich winylowego odpowiednika z tym samym tytulem. Skąd więc ten nagły boom na winyle i niechęć do CD? Cała sytuacja wydaje się sztucznie nakręcona i pewnie za jakiś czas się zmieni-jak to z modą bywa. Osobiście uwielbiam oba nośniki CD i LP, ostatnio nawet przekonałem się do serwisów streaming’owych, które są totalną kopalnią nowej muzyki, jednak sposób ich funkcjonowania w kontekście płacenia twórcom wygląda co by nie mówić mało etycznie, niczym piramida finansowa, zespoły, nazwijmy je poza mainstreamowe mają z tego zwykłe g… podczas gdy inni budują swoje imperia, uczciwiej i przejrzyściej wygląda sytuacja np na Bandcampie, gdzie większość tantiem ze sprzedaży plików trafia do artysty/labelu. Kolejna sprawa koncerty: 20 lat temu zespół pokroju Job Karmy mógł zagrać w 15-20 klubach w kraju, dziś ta liczba ogranicza się do 2-3 miejsc. Festiwale dosłownie „pogrzebały”, małe koncerty klubowe. Ludzie wolą raz w roku pojechać na dużą imprezę gdzie zagra 20-40 ulubionych wykonawców w jednym miejscu, zjadą się znajomi z całe ego świata, takie swego rodzaju wakacje, co z resztą już ma nazwę-turystyka festiwalowa. Nie chcę tego oceniać w kategoriach złe/dobre bo sam jestem organizatorem kilku niszowych festiwali, choć zaczynałem od organizacji koncertów klubowych, których teraz po prostu nie opłaca się robić, bo jak długo można dokładać do swojej pracy, choćby była najprzyjemniejszą pracą na świecie?
Na Twojej nowej płycie jest dużo ciekawych energii, brzmień, ale również pewnych mikrowizji, odniesień kulturowych, czy nawet antropologicznych – jakie refleksje masz co do zawartości tego co komponujesz i całościowego obrazu?
Brzmienia na tej płycie są starannie wyselekcjonowane, długo budowałem set up mojego studia pod solowy projekt, stało się ono ostatecznie zdecydowanie analogowe, komputery jako źrodła brzmień poszły w kąt - to chyba słychać, jest brud, jest szorstkość, jest też analogowe ciepło, mamy agresywny, częściej taneczny rytm ale są też oniryczne, chłodne syntezatorowe pejzaże. Lubię brzmienia przełomu lat 70/80, osobiście uważam iż była to najciekawsza epoka w dziejach muzyki, czas, kiedy awangarda zbliżyła się na niespotykaną nigdy wcześniej odległość do popkultury tworząc nową muzyczną jakość, która zrewolucjonizowała brzmienia na lata. Stąd też nie obrażam się gdy ktoś porównuje moją muzykę do tworzonej w tamtym czasie, nie silę się na bycie nowatorskim za wszelką cenę, wszak wszystko już było - pozostaje kręcić się w kółko. Nagrywam muzykę jaką sam chciałbym słuchać a jakiej nie znalazłem na płytach innych wykonawców, tak było z resztą też w dawniejszych czasach gdy nagrywaliśmy z Job Karmą czy 7JK. Ta płyta w założeniu miała poruszać ciało, nie tylko umysł, tak też powstawała-w większości nagrałem ją na stojąco, gdyż nie byłem w stanie usiedzieć na fotelu podczas procesu jej komponowania i nagrywania:)
Jak działa alchemia samego procesu komponowania w Twoim przypadku?
W przypadku każdego projektu w który byłem zaangażowany wyglądało to nieco inaczej.
Pierwsze płyty Job Karmy były owocem wielogodzinnych, wspólnych sesji nagraniowych, swego rodzaju elektronicznego jam session z którego wybieraliśmy najciekawsze pomysły i szlifowaliśmy na połysk. 7JK z kolei było 100% internetową kolaboracją, każdy nagrywał swoje partie w swoim studio i przesyłał pliki drugiemu, który dogrywał kolejne warstwy utworu i tak w kółko aż wspólnie stwierdzaliśmy że jest OK;-) Frett to powrót do spontaniczności i radości tworzenia w danej chwili, tu i teraz. Jak wspominałem moje studio składa się w tym momencie w większości z analogowych sprzętów, stąd też proces twórczy wyglądał zupełnie inaczej, najpierw metodą długich poszukiwań rodziły się rytm i basowe sekwencje syntezatorowe, które później nagrywałem na setkę. Miało to swoje plusy i minusy, jeżeli raz się pomyliłem trzeba było wszystko nagrywać od początku (co czasami bywało frustrujące) z drugiej strony - nie zaginął swego rodzaju flow a radocha jaką miałem podczas nagrywania była nieoceniona. Do tak nagranych tkanek dźwiękowych dogrywałem na końcu wokal plus chłodne, minimalistyczne melodie, bez overdubów i wielotygodniowej obróbki studyjnej jak to miało miejsce w przypadku 7JK czy późniejszych płyt Job Karmy, miało być surowo ale strawnie i przejrzyście, chyba się udało- jak sądzisz?
Co Cię obecnie inspiruje muzycznie i poza muzyką?
Natura, post przemysłowa architektura, człowiek ze swoimi słabościami i doskonałością zarazem, buddyzm Bon, mistycyzm, fizyka kwantowa, umysł ludzki, kształty chmur, górskie wędrówki, wino, współczesny chaos informacyjny … kolejność przypadkowa;)
Wszyscy jesteśmy w ciekawym okresie historii, który wpływa na nas emocjonalnie i ekonomicznie, duchowo. Jak się w tym wszystkim odnajdujesz?
Obyś żył w ciekawych czasach-jak mówi starochińskie przysłowie, no i żyjemy inni dodają, że dobrze już było. Z jednej strony katastrofa ekologiczna, wymieranie gatunków, dramat napędzanego kapitalistyczną dewizą-„więcej i szybciej” świata, z drugiej rozwój duchowości, zwrot ku sobie, rozwój technologi, która oprócz minusów przynosi też wiele dobrego. Odnoszę wrażenie, że żyjemy w bardzo istotnych z perspektywy historii, czasach przesilenia, zmiany. Pewne trendy nie mogą już dłużej trwać bo to równia pochyła do samobójstwa gatunku, naszej Atlantydy. Wiele negatywnych aspektów funkcjonowania jednostki i społeczeństw, uświadamia nam właśnie koronawirus. Mam wrażenie że odbieramy korepetycje od natury, że jest to głośny sygnał alarmowy, który nie może być zignorowany jak np newsy o płonących gdzieś daleko lasach Australii o których zapominamy chwilę po przeczytaniu. Koronawirus jest wszędzie, niewidzialny, jest blisko, jest ekspansywny niczym homo sapiens, mobilny, pasożytuje na nas jak my na ciele naszej planety-czy to nie tragikomiczna alegoria? Temat śmierci, nieistniejący w kulturze kolorowego plastiku, zamknięty w domach starców i szpitalach dziś staje newsem z pierwszych stron, ponownie uświadamiamy sobie naszą przemijalność i kruchość. Wieża Babel naszego kolektywnego ego upada podpalona ogniem niewidzialnego wirusa. Mam nadzieję, że ta lekcja zostanie odrobiona, że zwolnimy nieco ten opętańczy bieg za marchewką zawieszoną na końcu kija, że jako gatunek-spojrzymy głębiej w siebie i dojdziemy do refleksji, że jesteśmy tu tylko na chwilę i nie warto tej chwili zmarnować na udział w wyścigu po kasę i karierę…
Plany na przyszłość
Przyszłość jest nieodgadniona, przeszłości nie możemy zmienić więc po co o nich dywagować
Jest tylko TU i TERAZ, a właśnie teraz za oknem we Wrocławiu zachodzi grudniowe słońce, kot Chaos mruczy na moich kolanach-chyba czas na obiad:)
Comments
Post a Comment